Ta dzika, polna roślina kojarzy mi się z dzieciństwem. Moja babcia zawsze na przełomie maja i czerwca zbierała podłużne, jasnozielone, kwaskowate w smaku liście i gotowała z nich zupę. To wspomnienie jest tak miłe, że może dlatego przez całe lata zupa szczawiowa była moją ulubioną. A może dlatego, że jako dziecko nie lubiłam słodyczy a ona jest kwaśna ;-).
Ja co roku staram się choć raz na wiosnę zrobić zupę ze świeżych liści szczawiu. Babcia pasteryzowała je też w słoikach a zimę, ja tego nie robię, bo potrzeba by było ich całe tony (bardzo nikną w gotowaniu) a poza tym, hmm, nie jest to zbyt zdrowe - ani szczawiu ani rabarbaru nie można jeść zbyt dużo - zawierają bowiem szczawiany, powodujące kamicę nerkową. Ale z umiarem można się podelektować.
Na zupę zrywamy młode, nie podziurawione przez ślimaki liście, myjemy, odcinamy ogonki na wysokości liścia i przystępujemy do gotowania zupy.
Zupa szczawiowa
ok. 20 dkg szczawiu
litr bulionu (może być z kostki)
łyżka oliwy
sól, pieprz, cukier do smaku
Na rozgrzany olej wrzucamy posiekane liście szczawiu, po chwili dolewamy bulion, mieszamy, gotujemy 5 -10 minut i doprawiamy. Gotowe!
Podajemy koniecznie z jajkiem na twardo, łyżeczką śmietany i ziemniakami - mogą być ugotowane osobno albo pokrojone w kostkę i dodane od razu do bulionu.
Smacznego!
No coś podobnego z tym szczawianem nigdy o tym nie słyszałam. Dobrze wiedzieć a zupa wygląda fantastycznie tym bardziej, że obiadu dzisiaj nie jadłam.
OdpowiedzUsuńMiłej nocy!